Nie tak miało być. Plan był inny... Miałam mianowicie wrócić z naszej pierwszej randki, opisać ją dokładnie w pamiętniku i dodać na zakończenie, że po raz kolejny pierwsza randka okazała się być ostatnią. Tak, z takim właśnie pesymistycznym nastawieniem 29 listopada szłam w umówione miejsce, bo przecież zbyt wiele razy szłam na randkę numer jeden cała w skowronkach, a wracałam jak oblana kubłem zimnej wody... Ale tym razem nie pykło, czar nie prysnął.
Minął miesiąc, który wbrew pozorom nie był taki łatwy. Pytań i wątpliwości w mojej głowie nie było końca, demony przeszłości na każdym kroku dawały o sobie znać, a otaczająca mnie rzeczywistość nie pomagała. W tym wszystkim tylko On był constans. BYŁ i to okazało się dla mnie zbawienne, bo w Jego ramionach moje rozterki przestawały istnieć. To mi uświadomiło, że jak zwykle sama sobie wszystko komplikuję i przestałam analizować, dzięki czemu pozwoliłam sytuacji sunąć do przodu własnym torem.
I z czasem żałuję tylko tego, że przez te ostatnie 30 dni nie napisałam ani słowa w moim pamiętniku, bo przy mojej kiepskiej pamięci On ma teraz świetne pole do popisu do przypominania mi 'nieprawda Kochanie, na trzeciej randce byliśmy tu i tu, a na czwartej tam', 'kwiatka dałem Ci wtedy, to był wtorek, pamiętam', 'jak wtedy jechaliśmy autem to leciała ta piosenka w radio' itp itd.
Są też jednak takie momenty, których nie zapomnę nigdy - jak np. śpiewał mi na dobranoc 'rudego boja' mojej ukochanej Rihanny, choć to muzyka daleka od tej, której słucha... :)
udało się! :) to najważniejsze! :*
OdpowiedzUsuńW takim razie powodzenia.
OdpowiedzUsuńhttp://bozepomozmiiprowadz.blogspot.com/
Zazdroszczę. Ja to nigdy na randce prawdziwej nie byłam.
OdpowiedzUsuńhttp://wiemzeale.blogspot.com/